Czornyj na wynos raz i jeszcze frytki do tego.

Jeśli coś wzbudza ogólny zachwyt trudno przejść obok tego obojętnie. Po pierwsze, głupio wyjść na laika nie znającego książki o której głośno we wszystkich grupach, blogach, wpisach, tam gdzie to tylko możliwe. Dwa - jeśli wszyscy zachwalają, to przecież musi być coś wyjątkowego, a każdy lubi przeżywać niezapomniane chwile, przyjmować miłe wrażenia, ogólnie łapać pozytywy. W tym przypadku czytać dobrze rokujące powieści.
Idąc tym tropem, niesiony falą ekstazy z grup tematycznych  w stosunku do powieści Maxa Czornygo ,,Grzech", także postanowiłem kupić tę książkę i oddać się lekturze.
Na szczęście w Biedronce była przecena. 
Jednak po kolei. Zapoznajmy się z opisem:

„Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć...”
Rz 6, 23

W Lublinie dochodzi do serii zaginięć. Ktoś porywa kobiety, a ich rodziny otrzymują tajemnicze listy pełne ukrytych znaczeń. Do sprawy zostaje przydzielony kontrowersyjny i wybuchowy komisarz Eryk Deryło.


Gdy znalezione zostają pierwsze zwłoki, na miasto pada strach, a presja wywierana na lubelską policję rośnie. Tropy mnożą się i plączą. Krąg podejrzanych rośnie.
Kiedy zostaje odnaleziona kolejna ofiara, strach przeradza się w panikę. Ciało kobiety zostało okrutnie zbezczeszczone, z rozmysłem upozowane i porzucone na jednym z lubelskich cmentarzy.



Do sprawy zostaje włączony Miłosz Tracz, profiler mający za zadanie przygotować portret psychologiczny sprawcy.



Czy okoliczności, w jakich porzucane są ciała, mają jakieś znaczenie? A może wyraźne, bluźniercze nawiązania do symboliki religijnej stanowią jedynie próbę zmylenia pościgu?  

Morderca przez cały czas znajduje się o krok przed ścigającą go policją. Pojawiają się kolejne ofiary, a spirala zła zdaje się nie mieć końca. Kiedy w kręgu zagrożonych przez psychopatę znajdzie się córka Deryły, komisarz zrozumie, że czas, jaki miał na ujęcie szaleńca, właśnie się skończył. A zapłatą za grzech jest śmierć.

I tu pojawia się problem,  bo niby otrzymujemy coś, co może być zalążkiem dobrego, mocnego kryminału, ale chyba zbyt duża doza patetyzmu zaburza odbiór na starcie. Wzniosły cytat równie podniosłe zwieńczenie powodują dystans, ale jeszcze nie odrzucają. 
Zakładamy, że będzie ok.
Potem zaczyn się fabuła a z nią cały problem tej książki.
Stephen King powiedział kiedyś, że chciałby żeby jego książki były jak hamburgery w każdym domu. Co prawda potem odwoływał się od tych słów i raczej żałował  ich wypowiedzenia, niż cieszył się z spowodowanych nimi korzyści, jednak mowa o pisarzu  którego w żaden sposób podważyć się nie da. Nawet jeśli już nie potrafi pisać tak strasznie jak kiedyś.
Jednak to King. 
W przypadku autora ,,Grzechu" mowa o zdecydowanie niższym poziomie. Właściwie jego całkowitym braku. Choćby nawiązując do głównej postaci. Komisarze Deryło wyłącznie jest. Wiemy o nim tyle, że ma żonę, córkę, jest policjantem i składa żurawie z papieru, co niby ma go uspokajać. Tyle.Także nie wiemy o tej postaci praktycznie nic, a przedstawione wcześniej informacje otrzymamy dopiero po przeczytaniu całości czyli ok.400 stron powieści. Bardzo płytko jak na głównego bohatera, który pozostaje bez charakteru. Jest, bo ktoś musi być, ale nie ma cech, które pozwalały by nam go lubić lub nie ewentualnie mieć mieszane odczucia. Inne postaci lepiej pominąć, bo tylko wypełniają fabułę tym że są choć gdyby ichnie było nikt specjalnie by tego nie odczuł.
A jeśli o fabule mowa. Czy ona w ogóle w tej książce istnieje?
Niby mamy jakieś liniowe prowadzenie śledztwa.Skoro powstał punkt A to musi być też B. Brak jednak punktów A1, A2 czy nawet C nie chce się specjalnie pojawić. Pojawia się za to jedno - nagminne ucinanie wątków, które zostały wprowadzone w fabułę tylko po to, żeby autorowi było łatwiej, ale potem jakby nie miał pomysłu? zapomniał? nie chciał? Poprowadzić całości dalej. 
Dobrym przykładem jest postać, chyba głównej zaginionej, Marty, którą mąż, jak dowiadujemy się podczas czytania, posądza o romans ze swoim przełożonym a nawet zdradę. Jednak to tylko kilka zdań i nic ponad to. Nawet w momencie, gdy już dochodzi do porwania wcześniej wspomnianej kobiety i policja przesłuchuje jej przełożonego i jego żonę mamy dialog w tylu:
 - Widział Pan ostatnio zaginioną?
- Nie. 
- A co Pan robił w dniu zaginięcia?
- Byliśmy z żoną u znajomych oglądać film.
- Aha.
Tak to, mniej więcej brzmi, uzupełnione pojawiającym się gdzieś tam później zdaniem o tym, że osiedlowy monitoring to potwierdza i koniec tematu. 
Jeszcze gorzej wygląda sprawa w przypadku porywanych kobiet. Nie wspominając o dokonywanych na nich zbrodniach. Owszem dowiadujemy się że znikają, ale nie specjalnie wiemy kim są, a już na pewno nie dowiadujemy się co było powodem ich zniknięcia. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że skoro książka nosi taki a nie inny tytuł, to porwania w niej opisywane będą solidnie uzasadnione.
Ale nie.
One tam są, bo po prostu są. 
Ładnie pasują do fabuły.
Tak samo jak brutalne i krwawe zbrodnie, które w moim odczuciu, są tylko literackim fast foodem, ponieważ skoro nie mamy uzasadnienia porwań, to czym uzasadnić zbrodnie?  Układanie ciał kobiet w odwrócony krzyż, wbijanie gwoździ jako symbolikę korony cierniowej? 
Po prostu rozlewanie keczupu po talerzu z zamkniętymi oczami. 
A przecież wszystko można było logicznie uzasadnić nawet gdyby zwiększyło to objętość książki. Wzorowym przykładem są ,,Mężczyźni którzy nienawidzą kobiet" Stiega Larrsona, gdzie tez mamy morderstwa w kontekście religijnym, ale każde z nich jest fabularnie uzasadnione i tworzy spójną całość, a nie jest paczką chipsów z której wyciągamy cokolwiek byle tylko było fajnie.
Dlatego też nie rozumiem pewnego braku szacunku ze strony autora do czytelników, gdyż wynika z tego, że tanie wywołanie sensacji,wstawienie krwawego morderstwa (najlepiej kilku) bez ładu i składu sprzeda się najlepiej a złakniony sensacji czytelnik kupi, no bo krew, kobiety, antyklerykalizm.
No nie.
Także lektura wspominanej książki, mimo, że dzięki krótkim rozdziałom idzie dość sprawnie, jest tylko literackim fast foodem, który finalnie nie pozostawia żadnego pozytywnego efektu poza zgagą, a mimo to przyciąga kolejne osoby.
Czyżby disco polo zawitało także do świata powieści?



Komentarze

  1. Miałam podobne odczucia podczas lektury i ciągłe się zastanawiałam, gdzie tkwi to coś, co tak się podoba czytelnikom. Na tej samej zasadzie działał "Ragdoll", typowy hot dog😅 Szybko i w miarę fajnie się czyta ale głębszego sensu brak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tym chyba polega ogólnie pojęty show business czy tzw. komercja. Zrobienie czegoś co nie wymaga specjalnego przemyślenia, zastanowienia, badania fabuły itp. tylko szybkiego pochłonięcia. Kiedyś słuchałem rozmowy o degradacji kultury i tego typu książka to doskonały tego przykład. Po prostu szybki Happy meal i do domu. :)

      Usuń
    2. I widocznie właśnie to podoba się dzisiejszym czytelnikom ☺ Szybko, łatwo i przyjemnie. Dla relaksu po ciężkim dniu.
      Pozdrowiam serdecznie ☺

      Usuń
    3. Niestety tak. Wystarczy zweryfikować wszystkie programy telewizyjne, informacje w internecie i najbardziej nośne tematy. Odpowiedź nasuwa się automatycznie. Także serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty