To nie jest Millenium tego nie przemianujesz

Choć wielu podejmuje takie wyzwanie. Finalnie kończąc na blurbach. Tym razem miało być inaczej. ,,Sześć cztery'' Hideo Yokoyamy okrzyknięto japońskim Millenium. Milion sprzedanych egzemplarzy w 6 dni, dobudowana mitologia  autora, który, rzekomo, podczas pierwszej próby pisania książki miał zamknąć się w pokoju z nieokreśloną liczbą energetyków i  pisać praktycznie bez chwili snu, by stworzyć wiekopomne dzieło. Wtedy nie zostało ukończone. Powrót po latach pozwolił sfinalizować rozpoczęty projekt.

Najpierw jednak fabuła:

Największy koszmar, jaki mogą przeżyć rodzice. Sprawa, której żaden detektyw nie potrafił rozwiązać. Nieprzewidywalny zwrot akcji. 

Styczeń 1989 roku. Przez pięć dni rodzice siedmioletniej uczennicy wsłuchują się w żądania porywacza ich dziecka. Już nigdy nie zobaczą jej żywej, a sprawca nie zostanie ujęty. Sprawa o kryptonimie „Sześć Cztery” wyląduje w katalogu zbrodni niewyjaśnionych.

Grudzień 2002 roku. Od trzech miesięcy policjant Yoshinobu Mikami bezskutecznie poszukuje zaginionej córki. Wizyta komisarza generalnego policji, który przyjeżdża w związku z porwaniem sprzed trzynastu lat oraz kolejne uprowadzenie nastolatki ze szkoły średniej sprawiają, że Mikami zagląda do dawnych akt.

Co przeoczył w czasie, gdy prowadził tamto dochodzenie? Jak wytłumaczyć podejrzane ślady, na które teraz się natyka? Gdyby przeczuł, czego się dowie, nigdy nie wracałby do tamtej sprawy.

Pochłaniający bez reszty thriller Hideo Yokoyamy, w którym zanurzamy się w meandry zbrodni i zawikłanego śledztwa, odsłania także ciemne strony japońskiej biurokracji oraz japońskiego społeczeństwa. Megabestseller w Japonii, obsypany literackimi nagrodami, przeniesiony na mały i duży ekran, wywołał również wielkie poruszenie w USA i Wielkiej Brytanii, zbierając doskonałe recenzje w najbardziej opiniotwórczych mediach i podbijając listy bestsellerów. Prawa wydawnicze sprzedano do 13 krajów. 

Brzmi obiecująco. Podobnie jak pierwsze słowa, kilka pierwszych zdań. Może cały akapit. Jednak na tym koniec, im bardziej zagłębiamy się w książkę tym bardziej zastanawiamy się, gdzie podziały się te wszystkie dynamiczne, zaskakujące i mroczne akcje, które zapowiadano w opisie? No gdzie? 
Nie ma ich tam praktycznie wcale. Zapowiedź przerosła treść, jak czasem zdarza się to w filmach, gdzie trailler okazuje się lepszy od fabuły. Ba, bywa, ze jest od niej zupełne oderwany, stanowiąc osobny twór.
Tak jak w przypadku tej książki.
Pierwsze ostrzeżenie powinien stanowić  wydawca. Owszem,Wydawnictwo Literackie, ma w swojej ofercie szeroką propozycję bardzo dobrej literatury, ale nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytał wydany przez nich kryminał. Przynajmniej taki, który wywołał u mnie kilka zarwanych nocy przez to, że nie potrafiłem oderwać się od książki.
Dbają za to o walory estetyczne, odkrywanie specyfiki kultury, co w ,,Sześć cztery" odnajdujemy niezwykle regularnie. Wdrażamy się w japoński system pracy, dom, aspekty religijne, socjalne, co stanowi miły zasobnik wiedzy, urozmaicenie, oderwanie od tradycyjnych opisów kryminałów z Europy czy USA.  
Jednak nie po to kupiliśmy tę książkę. Przynajmniej ja kupiłem ją z zupełnie innych powodów. Ale tych finalnie nie odnajdujemy. Główna sprawa, zamiast stać się motywem przewodnim fabuły, z płynnym podziałem na bieżące śledztwo oraz retrospekcje wcześniejszej sprawy (co doskonale udało się zrealizować Jussi Adlerowi - Olsenowi w ,,Kobiecie w klatce"), tu staje się wyłącznie tłem. Drobną wspominkom o której pamiętamy chyba wyłącznie dlatego, że jest tytułem całości. Ale właściwie po co?
Trzecim, bardzo istotnym problemem fabuły jest brak jakiejkolwiek wyrazistej postaci. Główny bohater Yoshinobu Mikami był przeze mnie odebrany jedynie jako gość, który w garniturku szwęda się od pracy do domu i z powrotem po drodze starając się jakoś zwalczyć swoją depresję czy pierdołowatość. Brak też kogoś kogo można by faktycznie nie lubić, bez względu na to czy finalnie okazałby się on złym charakterem czy też nie. Właściwie kogoś skrajnie złego także nie odnajdujemy w powieści. Teoretycznie są takie postacie, ale czytając odnosiłem wrażenie, że autor, na siłę stara wskazać mi  palcem kogo faktycznie mam nie lubić, a kogo ewentualnie trochę tolerować. Bardzo naciągana metoda.
Ogólnie daleko im do Mikaela Blomquista czy Lisbet Salnder. A to, że książka odnosi się do tematyki socjalnej, a główny bohater jest szefem Biura Prasowego policji, nie stanowi dla mnie argumentów optujących za drugim, tym razem azjatyckim, Millenium. My, w Europie potrzebujemy czegoś zdecydowanie wyrazistszego.



  

Komentarze

  1. Chciałam przeczytać tę książkę, ale teraz mam mocno mieszane uczucia. Żałuję, że nie ma tutaj bardziej dynamicznych scen i wyraźnego bohatera :/

    Biblioteka-wspomnien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przeczytałem ją ze względu na podprogowe zadziałanie słowa Millenium w blurbie i poza poznaniem nowego autora, dodaniem kolejnej pozycji n półce nie zyskałem nic. Może gdyby nie to odniesienie czytałoby mi się inaczej z mniejszymi wymaganiami, a tak to, podświadomie szukałem analogii i raczej wielu nie udało się mi odkryć.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty