Take me down To the Paradise City

Nie, nie będzie typowej analizy serialu (nie mnie to robić, ze względu na brak konkretnej wiedzy i kompetencji) ale trudno pominąć temat, który bezpośrednio łączy się z książkami i właściwie był oczekiwanym od momentu pojawienia się pierwszych wzmianek.
Mowa o Castle Rock, czyli serialu, którego oczekiwali, chyba, wszyscy, a przynajmniej ci, którzy są zwolennikami książek Stephena Kinga  i ich ekranizacji.
Biorąc pod uwagę to, że King, w tym roku, wyprzedził Sienkiewicza jako ten najpoczytniejszy pisarz nad Wisłą, to pewnie czekało mnóstwo osób. 
I to nie tylko u  nas w kraju.
Ale po kolei.
Wiadomo, że wszelkiego rodzaju ekranizacji mistrza grozy jest wiele. Raz, bo po prostu dobrze pisze i warto. Dwa, to jego projekt, gdzie oddaje on swoje opowiadania i teksty mniej doświadczonym reżyserom za przysłowiowego dolara dzięki czemu oni mają materiał do pracy, a pisarz kolejną ekranizację.
Jednak nie  tym przypadku.
Wyreżyserowany przez J.J Abramsa serial raczej nie pochodzi z tego projektu, co wyszło mu tylko na dobre, bo (mimo dobrych chęci Kinga) ekranizacje jego prozy często posiadają wiele do życzenia.
Nie w tym przypadku.
Castle Rock - moim zdaniem - jest udaną, dobrą, może nie genialną, ale dobrą produkcją, która daje nam prawdziwe emocje, trzyma w napięciu, a wszelkie smaczki dla fanów pisarza w postaci odniesień do innych powieści jest doskonale umiejscowiony.
Żal tylko, że fabuła całości nie zostanie wydana jako osobna książka, bo był by tego warta.
Mroczny klimat przeszłości , sporo ocierających się o zagadnienia paranormalne tematów doskonale tworzy fabułę i miesza ją, gdy tylko zdaje się nam, że wiemy już w którym kierunku potoczy się akcja.
Świetny motyw z figurkami szachów, retrospekcją i wieloma innymi tematami, które są znakiem rozpoznawczym Kinga.
Ogólnie na plus. Łącznie z klimatem samego miasteczka, które już na starcie przytłacza sobą widza. A przeplatające się w dialogach postaci cytaty z Biblii czy twórczości Szekspira tylko ten klimat podkręcają.
Minusem dla mnie jednak jest samo zakończenie pierwszej serii. Nie tyle samo rozwiązanie fabuły, a ten przeskok chwile po napisach, gdzie widzimy kobietę, która niby miała napisać całą opowieść, a sama była jedną z drugoplanowych postaci.
Może komuś ten pomysł wyda się dobry, ale dla mnie to trochę wylanie wiadra zimnej wody po przyjemnym pobycie w saunie.
Oby tylko nie przeniosło się to na kolejny sezon.



Komentarze

Popularne posty