Wspomnienie pierwszego razu

Każdy z nas kiedyś przestał czytać bajki. Potem przenieśliśmy to na dorosłość czytając umowy, oferty pracy, propozycje kredytowe ale nie o tym dzisiaj, nie o tym.
Bardziej o książkach.
Wiadomo.
Po prostu w pewnym momencie mija ten okres, gdy czytamy trochę biernie bądź pod mniejszym lub większym przymusem (bajki które kupili nam rodzice/dziadkowie, lektury szkolne) i sami zaczynamy wybierać to, co faktycznie chcielibyśmy poznać.
Oczywiście jeśli wcześniejsze czytanie książek Stefana Żeromskiego nie przyprawi nas o traumę, myśli samobójcze i ogólny wstręt do literatury w dość młodych wieku. 
Jeśli nie, to jesteśmy na dobrej drodze do świadomego czytelnictwa.
Niech mu będzie - przedwiośnia. ;)
Ale czy warto wracać do tych pozycji, które wyzwoliły nas ze szklanych domów? Czy faktycznie były takie dobre jak zakładaliśmy? A może po prostu inne i świadomie wybrane (w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych).
To już kwestia sporna.
W moim przypadku książką samodzielnie i świadomie wybraną była ,,Apokalipsa" Deana Koontza.
Przedstawmy jej opis:

Koniec świata zaczął się od deszczu - nagłego i gwałtownego. Zapowiedź Apokalipsy unosiła się wraz z dziwnym zapachem w wilgotnym powietrzu. Wybudzona ze snu Molly Sloan, mieszkanka małego górskiego miasteczka, czuła, że niedługo stanie się coś złego. Jej wyostrzone do granic możliwości zmysły rejestrowały zjawiska, które nie powinny mieć miejsca. Wizja w lustrze ukazywała zgliszcza i ruinę. Szaleńcza ulewa, jak nowy Potop, spada na cały świat. Załamują się systemy komunikacji, przestają funkcjonować struktury wojskowe i rządowe, wyzwalają się najgorsze ludzkie instynkty, dochodzi do straszliwych morderstw. Sparaliżowana strachem ludzkość staje na krawędzi zagłady. Co i w jakim celu przybyło na ziemię? W końcu Molly i jej mąż odkryją przerażającą prawdę...

Nic specjalnego, ale wtedy wdawała mi się to wspaniałą lekturą. Do tego stopnia, że Koontz stał się (w tamtym okresie) moim ulubionym autorem, a biblioteki ryglowały wejścia żebym nie mógł się dostać i przekopywać półek w celu znalezienia jakiejś innej jego książki.
Czytałem go mnóstwo.
Ale nastąpiła przerwa.
Ot, zwykły przesyt, chęć poznania nowych autorów itp.
Przerwa wieloletnia.
Jednak po dłuższym czasie odezwał się we mnie jakiś dziwny sentyment, jak u starszych ludzi do PRL-u, więc poszukałem Deana. 
Nadal pisał. 
Wróciłem do lektury.
,,Miasto" i ,,Niewinność" rozczarowały mnie bardziej niż mogłem się tego spodziewać. Do tego stopnia, ze zacząłem się zastanawiać jakim cudem ten facet sprzedał ponad 450 mln książek swojego autorstwa? No jak?
Ale pisarze też mają gorsze pozycje, więc może akurat na takie trafiłem? Wiadomo jest już starszym panem, co to nie musi pisać, a jednak nadal to robi więc może dał sobie spokój z robieniem czytelniczego show, skoro i tak ma mnóstwo stałych czytelników, którzy kupią to, co napisał.
Jednak nie dawało mi to spokoju dlatego postanowiłem wrócić do książki, która to wszystko zaczęła.
Zwykle nie czytam tych samych książek dwa razy. Jest tyle nowych, że szkoda czasu. 
Tu zrobiłem wyjątek i... to samo rozczarowanie.
Nigdy nie czytałem tak słabo (nie żenująco ale jednak) thrilleru/horroru/sc-fi.
A trochę już w życiu przeczytałem.
Akcja poprowadzona tak liniowo i bez polotu. Brak właściwie jakichkolwiek wątków pobocznych, a nawet jeśli jakieś są, to tak marginalne, że nie wnoszą niczego nowego do akcji poza kilkoma dodatkowymi linijkami tekstu.
Brak słów.
Główne postaci - Molly i Neal (czy jak mu tam było) są tak kartonowe, płaskie i puste, że trudno w ogóle coś o nich powiedzieć.
Ok - ona jest dobra, miała trudne dzieciństwo, ma czyste serduszko i kocha cały świat i pisać książki (jakaś amerykańska kopia Michalak?) on - jest stolarzem, byłym księdzem i bardzo kocha Molly.
Tyle w temacie.
O pozostałych postaciach nawet nie ma co wspominać, bo jedyne co je definiuje, to fakt, że czasem są w różnych miejscach.
I już.
Podobnie z tymi obcymi/kosmitami (nazwijmy ich jakkolwiek) nigdy nie dowiadujemy się po co przybyli (trochę możemy się domyślać ale wyjaśnienie jest żenujące), skąd przybyli i czy zamknęli drzwi przed wyjściem. :P
Absurd.
Nagle zaczyna padać deszcz o zapachu spermy - ten zapach później się zmienia, - w łazience rosą tajemnicze grzyby (do tego chyba nie potrzeba ingerencji obcych?) i przejmują złych ludzi robiąc z nich coś na podobieństwo zombie.
Horror klasy Y.
Żeby było straszniej mamy też gadające odcięte głowy, chodzące dziecięce lalki i całkowity brak prądu (nie bydzie internetów panie - umieramy).
Absurdem jest samo pozbycie się ich z Ziemi przez powiedzenie przez Molly, że jest opiekunką, nadzorcą czy kimś takim dzieci o niewinnych serduszkach i zwierzątek, co sprawia, że kosmici spieprzyli od razu po dobranocce.
Bolało.
A nawiązania autora do T.S Eliota (bo niby tym miała być ta powieść) oraz historii Arki Noego, to już przegięcie pałki po całości.
Dlatego jeśli pierwszy czytelniczy raz nie był bolesny, nie ma co do niego wracać, bo wtedy może zaboleć i to ze zwielokrotnioną siłą.




  


  

Komentarze

Popularne posty